Marjańska Ludmiła
"Jak rysować tatę"
Massalska Teresa Maria
"Bursztyn"
Melzacki Włodzimierz
"Co lubią dzieci"
"Wesołych Świąt!"
Miklaszewski L.
"Na leśnej polanie"
Minkiewicz Janusz
"Dziecięca kolej"
"Grudzień"
Moore Clement C.
"W noc wigilijną"

Marjańska Ludmiła   Wracasz na górę strony
"Jak rysować tatę"
 Tatę wielkiego rysować trzeba,
 choćbyś rysować miał cały dzień.
 Niech jak szczyt góry sięga do nieba,
 niech jak dąb rzuca ogromny cień.

 Tata podobny jest do olbrzyma,
 co na ramionach cały dom trzyma.
 A że jest droższy ci od skarbu,
 namaluj tatę złotą farbą.

Massalska Teresa Maria   Wracasz na górę strony
"Bursztyn"
 Dawno temu...
 Gdzieś... Przed laty...
 Rósł iglasty las bogaty,
 właśnie tamtych drzew
 żywica,
 w naszych czasach wciąż
 zachwyca.
 Morze kiedyś ją zabrało,
 jako bursztyn przechowało.
 Złoty bursztyn,
 ten sprzed wieków,
 w wodorostach morskich
 czeka.
 Fala na brzeg go wyrzuci,
 bursztynowy skarb nam
 zwróci.

Melzacki Włodzimierz   Wracasz na górę strony
"Co lubią dzieci"
 Co lubią dzieci?
  słońce - gdy świeci,
  deszcz - kiedy pada,
  wiatr - kiedy gada,
  mróz - kiedy szczypie,
  śnieg - kiedy sypie...

 Każdą pogodę
 z upałem, chłodem,
 o każdej porze...
 Byle na dworze!

"Wesołych Świąt!"
 Wesołych Świąt!
 Bez zmartwień,
 z barszczem, z grzybami, z karpiem,
 z gościem, co niesie szczęście!
 Czeka nań przecież miejsce.

 Wesołych Świąt!
 A w Święta
 niech się snuje kolęda.
 I gałązki świerkowe
 niech Wam pachną na zdrowie.
 Wesołych Świąt!

Miklaszewski L.   Wracasz na górę strony
"Na leśnej polanie"
 W naszym lesie na polanie
 wielkie dzisiaj zamieszanie.
 Jest tu chyba wróg przyrody
 i narobił wiele szkody

 Krzaczek płacze, ptak nie śpiewa
 Połamane młode drzewa,
 Ławka nie ma jednej deski
 Koło ławki były pieski.

 Siatki, puszki i papiery,
 I butelki leżą cztery.
 Każdy duszek koszyk niesie,
 Zaraz będzie czysto w lesie.

 Tak bym chciała żyć na świecie,
 W którym śmieci nie znajdziecie.
 Kosze służą na odpadki,
 Pamiętajcie o tym dziatki.

Minkiewicz Janusz   Wracasz na górę strony
"Dziecięca kolej"
 Na świecie państwo takie istnieje
 gdzie dzieci mają własne koleje,
 z wagonikami, z lokomotywą -
 mają dziecięcą kolej prawdziwą.
 Mkną po prawdziwych szynach wagony,
 by na prawdziwe wjeżdżać perony.
 Widać dróżnika: - Serwus, kolego,
 niewieleś większy od gwizdka swego.
 A zawiadowca, władczy i krewki,
 niższy od swojej jest chorągiewki.
 Patrz! Konduktorka, tak samo mała,
 pilnie bilety sprawdza w przedziałach.
 Choć tam się tłoczą dzieci okropnie,
 każde ma swoje miejsce przy oknie.
 Na stacji napis wielki z dala
 białymi literami świeci:
 Rodzicom Jeździć Się Dozwala
 Wyłącznie Pod Opieką Dzieci!

"Grudzień"
 W grudniu rzadko ptak zaśpiewa
 w srebrze stoją wszystkie drzewa.
 Naszą rzeczkę po kryjomu,
 w nocy lodem okuł mróz.
 Sanki wezwał i do domu
 z lasu nam choinkę wniósł.

Moore Clement C.   Wracasz na górę strony
 "W noc wigilijną"
 Działo się to w Wigilię.
 Gdy wśród nocnej ciszy
 nie słychać nawet skrobania myszy.

 Nad kominkiem wiszą pończochy dla zachęty,
 by Gwiazdor zostawił w nich prezenty.
 Dzieciom otulonym w puchowe kołderki
 przyśniły się najsłodsze cukierki.

 Mamusia w chusteczce na głowie
 skuliła się, jak do drzemki zimowej.
 Wtem usłyszałem jakiś hałas na dworze.

 Ciekaw, kto przybywa o tej porze,
 szybko otworzyłem okiennice,
 by wyjrzeć na opustoszałą ulicę.

 Blask księżyca zamienił noc w dzień,
 na śniegu ujrzałem tajemniczy cień.

 I nagle zabrzmiały dzwoneczki,
 po niebie jasnym przemknęły saneczki,
 na których podróżował Gwiazdor poganiając batem
 osiem smukłych renów o rogach rosochatych.

 Szybciej niż orzeł gnał zaprzęg srebrny,
 a woźnica gwizdał, pohukiwał, popędzał reny:
 - Dalejże, Paziu, Meteorze, Błyskawico, Tancerzu!
 - Dalejże, Piorunie, Kupidynie, Wichrze, Rycerzu!

 Dalej, na szczyt werandy, na dach kamienicy,
 zastukajcie kopytami w skrzydło okiennicy!
 Jak zwiędłe liście, które wicher gna,
 tak renifery ślizgają się po rynnach.

 I sanie przeskakują z dachu na dach,
 pędząc tam, gdzie dzieci marzą o zabawkach.
 Naraz usłyszałem, gdzieś pod sufitem,
 podskoki i grzebanie maleńkich kopytek.

 Gdy rozglądałem się wokół,
 ze zdumieniem przecierając oczy,
 Gwiazdor wprost do pokoju
 z kominka wyskoczył.

 W kominie, miły ów staruszek,
 wór prezentów taszcząc z mozołem -
 wysmarował swój kożuszek
 sadzą i popiołem.

 Przewróciłem kałamarz,
 gdy wysypał zabawki.
 Wyglądał jak wesoły kramarz,
 który rozłożył straganik.

 W oczach miał wesołe iskierki,
 w policzkach dołeczki!
 Nos czerwony jak wiśnia,
 rumieńce jak porzeczki.

 Maleńkie usta
 śmiesznie skrzywione w podkówkę
 i brodę długaśną,
 tak jak śnieg bielutką.

 W zębach trzymał zapaloną fajeczkę,
 z której wypuszczał dymiące kółeczka.

 Szczerą miał twarz
 i okrąglutki brzuszek,
 co się trząsł, gdy śmiał się,
 jak mleczny kożuszek.

 Był pucołowaty, tłuściutki i tak stary,
 że ze śmiechu spadły mi okulary.

 Gwiazdorek mrugnął do mnie
 i skinął ręką,
 prosząc z uśmiechem,
 bym sie go nie lękał.

 Nie rzekł ani słowa,
 lecz prezenty poutykał szparko
 we wszystkich pończoszkach
 i przeróżnych zakamarkach.

 Kładąc palec na ustach, skinął
 głową siwą i zniknął w kominie.
 Wskoczył na sanie i zagwizdał na reniferki,
 i zaprzęg ruszył z kopyta, krusząc sopelki.

 Usłyszałem jeszcze, zanim straciłem go z oczu:
 wszystkim Wesołych Świąt życzę i dobrej nocy!